Rozdział 3

Od kilku godzin siedziałam na szpitalnym korytarzu, czekając na nowe wieści od lekarzy. Moje przypuszczenia okazały się słuszne i Hope naprawdę wymagała specjalistycznej, a przede wszystkim stałej opieki. Nie mogłam narażać jej jeszcze bardziej, dlatego po wizycie doktora Jamesa od razu zadzwoniłam na pogotowie, które ku mojemu zdziwieniu zjawiło się bardzo szybko. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że od tego momentu wszystko w naszym życiu ulegnie zmianie, jednak nie chciałam się tym martwić już teraz. Najważniejsze było zdrowie Hope, co wcale nie oznaczało, że zrezygnowałam z walki o swoją przybraną siostrę. Nie zamierzałam odpuszczać i byłam gotowa poświęcić wszystko, byleby tylko dziewczynka wróciła z powrotem do mnie. Wiedziałam, że wszystko jeszcze bardziej się skomplikuje, kiedy o naszej sytuacji dowie się Opieka Społeczna, ale na razie postanowiłam oddalić od siebie te myśli.
Podniosłam się z miejsca, podążając w kierunku automatu z wodą, by choć trochę zwilżyć spierzchnięte usta. Nie potrafiłam na niczym się skupić, martwiąc się o życie Hope. Wyrzuty sumienia pojawiały się co chwilę i nie dawały o sobie zapomnieć. Mogłam zareagować znacznie wcześniej, jednak wszystko robiłam ze strachu przed utratą jedynej rodziny, jaka mi pozostała. Nie chciałam rozstawać się z siostrą, byłam bowiem pewna, że dam radę zapewnić jej odpowiednie bezpieczeństwo i opiekę, której z pewnością potrzebowała. Czułam, że zawiodłam i niestety już nic nie mogło tego zmienić, a czekanie stało się moją największą katorgą. Po raz pierwszy w swoim życiu chciałam, by czas zmienił swój rytm i płynął znacznie szybciej niż do tej pory.
Wróciłam na poprzednie miejsce, ostrożnie odchylając głowę do tyłu i opierając ją o ścianę. Zmęczenie dawało się we znaki, dlatego z ogromną przyjemnością zamknęłam powieki, pozwalając by towarzysząca temu ulga rozprzestrzeniła się po całym organizmie. W moich myślach od razu pojawiły się wspomnienia, które należały do jednych z najpiękniejszych i najweselszych, jakie zdołałam zachować w swojej pamięci. Dotyczyły mojego kilkumiesięcznego pobytu w domu dziecka, do którego trafiłam zaraz po śmierci mamy. Ojciec nie był w stanie się mną wtedy zajmować, całkowicie pochłonęła go praca, odnalazł szczęście i spokój w alkoholu, przez co coraz bardziej zaniedbywał swoje rodzicielskie obowiązki. Któregoś dnia po prostu obudziłam się w ciepłym i wygodnym łóżku, obok innych dzieci mniej więcej w moim wieku. Byłam raczej zamkniętą w sobie dziewczynką, która niechętnie dzieliła się swoimi przeżyciami z innymi, nie chciałam nawet szczerze rozmawiać z psychologiem czy opiekunką z ośrodka. Nigdy nie wyraziłam chęci na powrót do domu, gdyż tak naprawdę nie tego potrzebowałam. Rozumiałam, że mój tata musiał najpierw pogodzić się ze śmiercią kobiety, którą kochał, by później móc zająć się mną. Starałam się na niego nie czekać, jednak nie było to tak proste, jak mogło się wydawać. Często miewałam sny, w których rzucałam się ojcu na szyję, a ten zapewniał, że od tego momentu wszystko będzie z nami dobrze. Czekałam długie miesiące i lata, aż w końcu przestałam mieć jakąkolwiek nadzieję na to, że jeszcze kiedyś zobaczę swoją rodzinę. Dopiero kiedy w naszym życiu pojawiła się Eileen, wszystko zmieniło się na lepsze, a przynajmniej było tak na samym początku. Kobieta wzięła pod swoje skrzydła córkę swojego zmarłego męża – Hope, którą sprowadziła do naszego domu. Za namową nowej ukochanej ojca, wróciłam na stare miejsce szczęśliwa z posiadania młodszej siostry, o której zawsze marzyłam. Eileen nie potrafiła jednak odzwierciedlić takiego szczęścia, jakie dawała tacie jego pierwsza żona.
Poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń i od razu się ocknęłam, zostawiając za sobą poprzednie myśli. Przetarłam zmęczone oczy, spoglądając przed siebie. Mężczyzna w średnim wieku ubrany w biały fartuch przyglądał mi się uważnie, posyłając w moją stronę lekki, prawie niewidoczny uśmiech. Wyprostowałam się, a na usta cisnęło mi się milion pytań, na które jak najprędzej chciałam znać odpowiedzi. Z twarzy lekarza nie potrafiłam niczego wyczytać, co denerwowało i martwiło mnie jeszcze bardziej.
- Jesteś prawnym opiekunem dziewczynki? - zapytał mężczyzna, delikatnie marszcząc brwi. Chwilę później usiadł tuż obok mnie, czekając na odpowiedź.
- Tak – powiedziałam bez zastanowienia, jednak dopiero po kilkunastu sekundach zdałam sobie sprawę, że skłamałam. Nie mogłam tego robić, by nie sprowadzić na nas jeszcze więcej kłopotów. - To znaczy nie. Ale od przeszło dwóch lat mamy tylko siebie.
- Rodzice umarli? Dlaczego nie trafiłyście do żadnego ośrodka? - zaczął zadawać mnóstwo pytań, na które niekoniecznie miałam ochotę odpowiadać, ale wiedziałam, że takim zachowaniem mogłam jedynie pogorszyć całą sytuację. Byłam świadoma, że któregoś dnia prawda będzie musiała wyjść na jaw.
- Uciekłyśmy z domu – odparłam szczerze, nie patrząc w stronę mężczyzny. Nie wiedzieć czemu, poczułam ogarniającą mnie ulgę po wypowiedzeniu tych słów, chociaż nie spodziewałam się właśnie takiej reakcji. - Nie mamy żadnego kontaktu z naszymi rodzicami. Panie doktorze, co dzieje się z Hope?
Po raz kolejny miałam wrażenie jak ciągły niepokój wciąż krąży gdzieś obok mnie i nie daje ani chwili wytchnienia. Nie chciałam, żeby moje przypuszczenia się potwierdziły, ale nie potrafiłam przestać o nich myśleć. Widziałam przecież w jakim stanie była dziewczynka i nie musiałam specjalnie okłamywać samej siebie tylko po to, by karmić się złudnymi nadziejami. Walczyła o życie, a ten fakt sprawiał, że ledwo trzymałam się na nogach. Oddałabym wszystko, byleby tylko znaleźć się na jej miejscu.
- Możliwe, że będzie potrzebny podpis pod zgodą na operację – wyjaśnił spokojnie, a po moim ciele przeszły nieprzyjemne ciarki. Wyglądało na to, że stan Hope był naprawdę bardzo poważny. - Nic nie jest jeszcze przesądzone, jednak nie możemy czekać zbyt długo. Potrzebujemy tutaj waszych rodziców, dlatego byłbym wdzięczny, gdybyś się z nimi skontaktowała.
Chciałam zaprzeczyć, jednak nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego słowa. Mężczyzna nie czekając na moją odpowiedź, podniósł się z miejsca, oddalając się w stronę gabinetu lekarskiego. Jego ostatnie słowa wciąż odbijały się gdzieś obok mnie, wywołując potężny ból głowy. Przyłożyłam swoje palce do skroni, masując je lekko, jednak na niewiele zdała się ta czynność. Jeszcze raz przeanalizowałam w myślach całą rozmowę z lekarzem, zastanawiając się nad najlepszym rozwiązaniem. Tak naprawdę w moich rękach po raz kolejny znalazło się życie Hope, ale tym razem nie zamierzałam nikogo zawieść. Pomimo tego, że odkąd uciekłyśmy z domu, nie miałam żadnego kontaktu ani z ojcem, ani z Eileen, musiałam jak najszybciej ich odnaleźć i byłam gotowa poruszyć niebo i ziemię, żeby tego dokonać.
Nie mogłam przewidzieć jaka będzie ich reakcja na mój widok i na odwrót, jednak w moich myślach znajdowała się teraz jedynie Hope i jej zdrowie, które zależało tylko ode mnie. Poczułam na swoich policzkach spływające łzy, które pojawiły się tak niespodziewanie. Przez bardzo długi czas broniłam się przed pokazywaniem swoich prawdziwych emocji, tłumiłam je w sobie sądząc, że nie robiłam nic złego. Tak naprawdę mój nastrój był bardzo mocno od tego uzależniony. Teraz wiedziałam, że ulga jaką przynosiło mi wyzbycie się tych wszystkich odczuć, sprawiało, że mogłam spokojniej i pewniej oddychać.
Zostawiając Hope w dobrych rękach, postanowiłam wrócić do mieszkania, by stamtąd skontaktować się z wujkiem Johnem. Pomimo tego, że nie utrzymywał już takich samych kontaktów z moją rodziną, byłam pewna, że wiedział o rodzicach znacznie więcej niż ja. Miałam tylko nadzieję, że prosząc go po raz kolejny o pomoc, nie będzie miał nic przeciwko i zrozumie to, w jakiej znalazłyśmy się sytuacji. Kierowałam się w stronę wyjściowych drzwi, kiedy zobaczyłam przed sobą Zayna i Harry'ego. Prawdę mówiąc nie spodziewałam się tutaj ich obecności, jednak domyślałam się, skąd mieli informacje na temat Hope. Opieka, którą chcieli mnie otoczyć i pomoc, jaką oferowali na każdym kroku, nieco mnie przerażały i sprawiały, że stawałam się jeszcze bardziej zamknięta w sobie. Nie lubiłam, gdy ktokolwiek wykazywał większe zainteresowanie moim życiem, do którego nikogo nie miałam zamiaru głębiej wprowadzać. Straciłam przez to wiele ważnych dla mnie osób, jednak nigdy nie żałowałam swojej decyzji. Przez odsunięcie ich w odpowiednim czasie przyczyniłam się do tego, że w obecnej chwili wiedli mniej lub bardziej szczęśliwe życie, ale mimo wszystko beż żadnego zagrożenia. Nie mogłam powiedzieć tego o sobie, ale już dawno przestałam zwracać uwagę na swoje dobro, które zdecydowanie zeszło na dalszy plan.
Nie obdarzyłam Harry'ego czy Zayna ani jednym spojrzeniem, starając się patrzeć tylko pod swoje nogi. Wiedziałam, że kiedy tylko moje oczy napotkałyby ich współczujący wzrok, mogłam rozsypać się na niezliczoną ilość drobnych kawałków, których nikt nie byłby w stanie ułożyć już w całość. Poza tym, nie chciałam odpowiadać na wszystkie ich pytania i tłumaczyć tego, czego najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam. Kątek oka zauważyłam jak dwójka chłopaków zatrzymuje się kilka kroków przede mną, jednak udając, że nie zwróciłam na to uwagi, podążałam dalej.
- Ronnie? - usłyszałam tylko za sobą nawoływanie Malika, ale mimo to nie uległam. Przyspieszyłam kroku, czym prędzej zbiegając po schodach. Nie skierowałam się od razu w stronę mieszkania, obawiając się, że jeden z chłopaków mógł mnie śledzić. W szybkim tempie mijałam przypadkowych przechodniów, niekiedy niechcący lekko szturchając ich łokciami. Do moich uszu doszło kilka nieprzyjemnych i zgryźliwych uwag, jednak jedyne, co mogłam zrobić, to wypowiedzenie najprostszych słów „przepraszam”. Nie przywiązując do tego szczególnej uwagi, skręciłam w jedną z przecznic, która trochę okrężną drogą prowadziła do mieszkania.
Chwilę później moim oczom ukazała się budka telefoniczna, która wywołała niechciane zawroty głowy. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co to wszystko oznaczało, jednak starałam się nieco opóźnić tę sprawę, zastanawiając się nad zupełnie innym, o wiele lepszym pomysłem. Na moje nieszczęście, potrzeba zawiadomienia rodziców o chorobie Hope okazała się jedyną nadzieją. Nie mogłam pozwolić, by Hope stało się coś złego. Wzięłam głęboki wdech, jeszcze bardziej przyspieszając kroku. Mogłam zadzwonić tylko z telefonu, który znajdował się w domu, bowiem nie miałam przy sobie żadnych drobnych, które należało wrzucić, by wykonać połączenie na jednej z londyńskich ulic. Westchnęłam, uświadamiając sobie swoją sytuacją finansową, a zaraz po tym odrzuciłam wszystkie myśli, które dotyczyły tej kwestii. Nie lubiłam się nad sobą użalać i unikałam tego jak ognia. Z wielkim bólem, ale jednocześnie z godnością przyjmowałam każdego dnia to, co przygotował dla mnie los. Nie zawsze zgadzałam się z tym, co spotykałam na swojej drodze, ale mimo wszystko przez ostatnie lata nic nie zdołało wpoić mi nawyku narzekania, którego z pewnością oczekiwały inne osoby. Jak każda młoda dziewczyna miałam marzenia, o których zapominałam czasami na bardzo wiele tygodni. Nie było ani okazji, ani odpowiednich środków do ich zrealizowania, dlatego nie rozwodziłam się nad nimi. Odeszły na dalszy plan, jednak w dalszym ciągu tkwiły gdzieś na dnie mojego serca, czekając na odpowiedni dzień, w którym będę mogła je stamtąd wyciągnąć.
Przekręciłam klucz w zamku, dostając się do mieszkania. W pierwszej kolejności gorączkowo poszukiwałam wzrokiem telefonu, z którego mogłabym skorzystać. Weszłam do swojej sypialni, rozglądając się dookoła. Zauważyłam leżący aparat na nocnej szafce, po czym odetchnęłam z ulgą. Zdjęłam kurtkę i rozpięłam bluzę, bowiem poczułam jak po całym moim organizmie rozlewała się potężna fala gorąca. Odgarnęłam niesforne kosmyki z czoła, po czym usiadłam na łóżku. W całym mieszkaniu panowała idealna cisza, co pozwoliło mi usłyszeć nierównomierne i szybkie bicie własnego serca. Chwyciłam słuchawkę, wykręcając zapamiętany numer do gabinetu wujka Johna. Odebrał już po kilku sygnałach, ciesząc się z ponownego kontaktu. Od razu przeszłam do rzeczy, niemal błagając by pomógł o wszystkim powiadomić mi rodziców. Obiecał, że jeszcze tego samego wieczoru złoży im wizytę i razem przyjadą do szpitala. Poczułam napływające do oczu łzy wzruszenia, jednak nie pozwoliłam sobie na okazanie słabości. Musiałam być silna, chociażby tylko dla zasady. Podziękowałam Johnowi za pomoc, rozłączyłam się odstawiłam telefon na miejsce. Jeszcze przez chwilę analizowałam dokładnie to, co właśnie się wydarzyło, jednak nie widząc w tym żadnego głębszego sensu, odrzuciłam od siebie te myśli, kierując się w stronę kuchni po szklankę zimnej wody mineralnej.
Wychodząc z pomieszczenia, usłyszałam gwałtowne pukanie do drzwi. Niechętnie otworzyłam drzwi, w których chwilę później zobaczyłam bruneta w kręconych włosach. Uśmiechnął się blado, czekając na mój ruch. Westchnęłam ciężko, wpuszczając go do środka.
- Co tutaj robisz? - zapytałam, odwracając się do niego tyłem. Udałam się do kuchni, nalewając do dwóch szklanek wodę. Jedną z nich podałam towarzyszowi, który tylko przytaknął lekko głową na znak podziękowania. - Nie potrzebuję opieki.
Harry w dalszym ciągu milczał. Ponownie zanurzył usta w napoju, jakby chciał uniknąć odpowiedzi na wcześniej zadane mu pytanie. Zdecydowanie nie wyglądał na zadowolonego, ale dostrzegłam też, że nie był tak zwyczajnie smutny czy przygnębiony. Kryło się za tym coś zdecydowanie gorszego. Sprawiał wrażenie kompletnie rozbitego, a ja nie miałam odwagi, by zapytać o przyczynę takiego nastroju. Poza tym, nie chciałam się wtrącać. Nie wiedzieliśmy o sobie nic, więc dlaczego miałyby interesować mnie jego sprawy? Tym razem było w jego oczach coś, co ogromnie mnie niepokoiło i nie mogłam przejść obok tego obojętnie. Odchrząknęłam znacząco, nie spuszczając wzroku z chłopaka. Styles ostrożnie odłożył naczynie na kuchenny blat, przenosząc na mnie wzrok. Wyraźnie czułam jego smutek, jakby stopniowo przenosił go na moją osobę. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale dosłownie w jednej chwili ogarnął mnie ogromny niepokój i lekkie ukłucie w sercu. Miałam naprawdę złe przeczucia, a brunet wcale nie ułatwiał mi zadania. Przeniósł jedynie wzrok na moje zaciśnięte pięści, ale nie byłam w stanie w żaden sposób rozluźnić uścisku, by pokazać mu, że niczym się nie denerwowałam. Mogłam jednak przysiąc, że doskonale zinterpretował moje odczucia, bowiem zbliżył się do mnie o parę kroków, znów patrząc mi prosto w oczy.
- Nie wiem, jak mam przekazać ci tę wiadomość – zaczął niepewnie, a ja spojrzałam na niego pytająco. Sprawiał, że zniecierpliwienie rosło z każdą chwilą bardziej, a on celowo przedłużał wypowiedź, próbując dobrać starannie odpowiednie słowa. - Chodzi o Hope.
Harry z wielkim trudem wymówił jej imię, a na jego dźwięk zamarłam na dłuższą chwilę. W mojej głowie szalały myśli, zaczynając od tych najbardziej pozytywnych i kończąc na najgorszych scenariuszach. Wiedziałam, że Styles nie miał przekazać mi zwykłej błahostki, chodziło o coś znacznie więcej, jednak stopniowo paraliżujący mnie strach nie pozwolił na racjonalne myślenie.
- Co z nią? - zapytałam, czując jak ogromna gula ugrzęzła w moim gardle. W odpowiedzi otrzymałam jedynie ciszę, a zachowanie bruneta coraz bardziej wyprowadzało mnie z równowagi. Miałam ochotę rzucić się na niego z pięściami, choć tak naprawdę nie mogłam wykonać ani jednego ruchu. - Harry! - podniosłam w końcu głos, czując zbierające się w swoich oczach łzy. - Co z Hope?
- Przykro mi, Ronnie – wyszeptał smutno, obserwując uważnie moją reakcję. Nie musiał nic więcej mówić, w tych trzech słowach zawarte było pełne wyjaśnienie. W ciągu ułamka sekundy upuściłam szklankę, która rozbiła się na miliony drobnych kawałków, a chwilę później zsunęłam się plecami o meble, lądując na podłodze pełnej szkła.
Usłyszałam jak pękło mi serce.

Zupełnie nie wiedziałam, co działo się wokół mojej osoby. Od kilku godzin siedziałam w jednym miejscu i tej samej pozycji, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt na końcu pomieszczenia. Harry pozbierał pozostałości po szklance, próbując w międzyczasie nawiązać ze mną jakikolwiek kontakt, jednak nie dawałam za wygraną. Zamknęłam się w sobie i miałam wrażenie, że już nigdy nie będę w stanie zwolnić tej blokady. Chociaż przez cały czas zbierało mi się na płacz, nie uroniłam ani jednej łzy, ciągle pozostając w szoku. W dalszym ciągu miałam nadzieję, czekając tylko na odwrócenie całej tej sytuacji. Czas mijał, a w sprawie Hope nie zmieniało się zupełnie nic. W myślach ciągle odtwarzałam jej śmiech, uśmiech i radosne na każdym kroku oczy. Nie mogłam dopuścić do siebie tego jednego faktu. Nie wierzyłam, że odeszła.
Poczułam na swoich nadgarstkach stanowczy uścisk Harry'ego, który za wszelką cenę próbował przenieść mnie w inne miejsce. Z trudem podniosłam się z podłogi, a chłopak cały czas mnie asekurował, bowiem w każdej chwili mogłam zrobić coś niespodziewanego. Nie panowałam nad swoim zachowaniem, dlatego tak bardzo pragnęłam zostać sama. Nie potrafiłam jednak wydobyć z siebie żadnego słowa, więc o nic nie prosiłam zarówno bruneta jak i Zayna, który zjawił się niedawno, by wyrazić swoje współczucie. Na razie trzymał się z daleka, nie chcąc się narzucać, za co byłam mu ogromnie wdzięczna. Nie pogodziłam się jeszcze z tym, co się wydarzyło. Cały czas obawiałam się, że śmierć Hope na zawsze odmieni to, jaką osobą byłam.
- Proszę powiedz, co możemy dla ciebie zrobić? - Harry ostrożnie przeniósł mnie na kanapie, zadając czwarte z rzędu pytanie z nadzieją w głosie, że tym razem doczeka się jakiekolwiek odpowiedzi. Tępo wpatrywałam się w przestrzeń przed sobą, nie zwracając na niego uwagi. - Kogoś zawiadomić? Kogoś przyprowadzić? Ronnie, proszę odezwij się.
Pomimo zaistniałej sytuacji, uśmiechnęłam się w duchu, słysząc słowa bruneta. W pewnym sensie bawiła mnie jego dziecięca naiwność w to, że może gdzieś w świecie miałam rodzinę i przyjaciół, która właśnie w tym momencie z chęcią by się mną zajęła. Co prawda, nie znał najważniejszych szczegółów z mojego życia, jednak po dowiedzeniu się o dwuletniej tułaczce po Londynie można było wywnioskować, że nikt nigdy nie interesował się naszym położeniem. Cieszyłam się jednak, że chłopak w każdej sytuacji szukał pozytywnego aspektu, chociażby na siłę.
- Harry – wyszeptałam przestraszona jego imię, spoglądając mu w oczy. - To moja wina, rozumiesz? Wszystko zniszczyłam. Hope umarła przeze mnie.
Po wypowiedzeniu tych kilku słów, poczułam uwydatniającą się panikę, która zawładnęła całym moim ciałem. Zaczęłam płakać, z trudem łapiąc oddech. Ze złości i bezradności uderzałam Harry'ego o klatkę piersiową, powtarzając, że byłam odpowiedzialna za odejście siostry. Ku mojemu zdziwieniu brunet nie reagował i nie miał nic przeciwko nagłemu wybuchu histerii zupełnie tak, jakby wcześniej przygotował się na taką ewentualność. Cierpliwie czekał, aż pozbędę się wszystkich negatywnych emocji i nie odzywał się słowem, nie wiedząc, co robić dalej.
Obarczałam samą siebie za śmierć Hope i doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że mówiłam prawdę. Gdybym w odpowiednim czasie przerwała tułaczkę i zgłosiła naszą sytuację do Opieki Społecznej lub innej organizacji, wszystko potoczyłoby się znacznie inaczej. Mogłam również szybciej zareagować na zły stan dziewczynki i od razu zabrać ją do szpitala. A tak naprawdę nigdy nie powinnam była zabierać ją z rodzinnego domu i narażać na ogrom niebezpieczeństwa. Z drugiej jednak strony, nie mogłam przecież pozwolić, by w domu traktowano nas w taki sposób, nie potrafiłam patrzeć na jej krzywdę z boku, dlatego uciekłyśmy z nadzieją, że wkrótce odnajdziemy szczęście i zaczniemy nowe, lepsze życie. Poczucie winy nie dawało mi spokoju, sprawiając utratę zdrowych zmysłów. Świadomość, że mogłam wszystkiemu zapobiec, odbierała mi wiarę w to, że kiedykolwiek byłam dobrym człowiekiem.
Przestałam się szarpać i okładać bruneta pięściami, swobodniej oddychałam, a płacz przeobraził się w cichy szloch. Znacznie osłabłam, co nie uszło uwadze chłopaka, który opuszkami palców podniósł delikatnie mój podbródek, zmuszając jednocześnie do spojrzenia mu w oczy.
- Nie możesz obwiniać się za coś, co nie stało się z twojej winy – wyjaśnił powoli, kładąc swoją dłoń z powrotem na kolana. - Hope jest teraz o wiele bardziej szczęśliwa, zaufaj mi.
Przytaknęłam jedynie głową, próbując uwierzyć w słowa Harry'ego. Znałam siebie lepiej niż ktokolwiek inny, dlatego doskonale wiedziałam, że musiało minąć sporo czasu, bym mogła sobie wszystko poukładać i zacząć myśleć o nowym życiu. Pomimo tego, że nie łączyły mnie z Hope żadne więzy krwi, traktowałam ją jak rodzoną siostrę, której nigdy nie miałam. Stała się dla mnie najważniejszą osobą na świecie, którą pragnęłam jedynie chronić przed złem, w które sama się wpakowałam. Jedno potknięcie kosztowało zbyt wiele.
Podniosłam się gwałtownie z miejsca, lekko chwiejąc się z osłabienia. Przetarłam zmęczone i przede wszystkim zapłakane oczy, które mimowolnie same się zamykały. Bardzo powolnym krokiem udałam się w stronę swojej sypialni, by choć na krótki moment oddać się w objęcia Morfeusza. Chciałam po prostu zagłuszyć czymś wszelkie natarczywe myśli, a sen zawsze przynosił mi ukojenie. W korytarzu minęłam Malika, trzymającego w jednej ręce telefon komórkowy. Spojrzał na mnie z ogromnym współczuciem, na co uniosłam swoje kąciki ust lekko do góry. Zależało mi na tym, by wiedział o mojej wdzięczności. Doceniałam to, że był tutaj ze mną w tej chwili po tych wszystkich przykrych słowach, jakie skierowałam w jego stronę.
Zamknęłam drzwi do pokoju, kładąc się następnie na łóżku. Przytuliłam policzek do poduszki, czując znów zbierające się w moich oczach łzy. Po raz ostatni pozwoliłam im spłynąć, obiecując sobie, że po przebudzeniu nie będzie miejsca na smutek i rozpacz.

*~*
OD AUTORKI: Udało mi się dokończyć w końcu ten rozdział, mam nadzieję, że nie jest taki zły. Postanowiłam zmienić główną bohaterkę z wielu powodów, ale liczę na to, że szybko przywykniecie do nowej twarzy - zwiastun z jej udziałem jest już gotowy. Kolejny rozdział pojawi się, kiedy tylko znajdę czas na pisanie. Więcej informacji wkrótce w Aktualnościach. Trudno w to uwierzyć, ale zostało mi 8 tygodni do matury, to straszne. W każdym razie, postaram się dodać coś na początku marca. Gorąco Was pozdrawiam, do napisania! 

15 komentarzy:

  1. Jeej, Hope nie żyje :( To naprawdę przykre, że tak się stało. Nawet nie przypuszczałam, że dojdzie do czegoś takiego, nie przypuszczałam że jest aż tak źle... Mam jednak nadzieję, że Ronnie szybko dojdzie do siebie po stracie jedynej i ukochanej siostry. Osobiście nie chciałabym być na jej miejscu. Zastanawia mnie wciąż postawa Zayna. Dlaczego tak zaczął się o nią troszczyć? No i Harry... To takie smutne, że musiał przynieść jej te okropne wieści. Mam jednak nadzieję, że pomoże jej się z tym uporać. Ech, smutno mi się zrobiło przez ten rozdział, ale cieszę się, że mogłam go przeczytać. Czekam z niecierpliwością na kolejny :)
    Pozdrawiam.
    @_houis / forgiveness-fanfiction / muriendo-alma .

    OdpowiedzUsuń
  2. O. Mój. Boże.
    Miałam już iść spać, ale jak zobaczyłam, że dodałaś rozdział, stwierdziłam, że to może poczekać no i było warto.
    Jestem strasznie ciekawa pełniejszej historii życia Ronnie, chociaż w tym rozdziale dużo sie wyjaśniło. Następne co chciałam tu napisać to...
    Nie mogę uwierzyć w to, że Hope nie żyje, czytając ten wątek miałam łzy w oczach. Dobrze, że Harry i Zayn są teraz przy Ronnie. Na serio nie spodziewałam się tego, jestem ciekawa dalszych losów głównej bohaterki.

    Pisałam Ci już, że Cie kocham? Oh, chyba muszę się powtórzyć, bo tak jest. <3. Uwielbiam czytać, co piszesz i sprawia mi to przyjemność. :)
    Rozdział niesamowity, zresztą jak i pozostałe, życzę weny i mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się jak najszybciej. Xx
    Trzymaj się ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wciąż jestem w szoku. Mała Hope odeszła do grona aniołków. Mogę sobie tylko wyobrazić, bo czuje teraz Ronnie. Nic dziwnego, że się o to obwinia, ja na jej miejscu pewnie zareagowałabym tak samo. Jednak nie powinna tego robić, chciała zabrać siostrę od ludzi, którzy wyrządzali jej krzywdę. Dziewczynce było z nią dobrze, chociaż uważam, że zamiast uciekać z domu powinna się zgłosić do jakiegoś ośrodka. No, ale nie mnie oceniać jej postępowanie. Zrobiła to, co uważała za słuszne.
    Zayn mnie zadziwia. Niby nie jest zbyt uwydatniony w tym opowiadaniu, a i tak odgrywa w nim ważną rolę. Nie wiem, co zdarzyło się między nimi wcześniej, ale to, że przyjął kuzynki do siebie i że jest teraz przy Veronice świadczy o tym, że chce przywrócić ich relacjom cieplejszy ton.
    Natomiast z Harry'ego jestem niesamowicie dumna. Wcale nie musiał obarczać się odpowiedzialnością powiedzenia Ronnie o śmierci Hope, a jednak to zrobił. I w dodatku był przy niej i pozwolił odreagować.
    Wspaniały jest ! *_* Oby pomógł głównej bohaterce pozbyć się poczucia winy i pogodzić się z tą smutną wiadomością. Wierzę w to, że będzie dla niej ogromnym wsparciem i wszystko się ułoży.

    Kolejny fenomenalny odcinek, kochanie. Taki prezent z okazji Walentynek, jest świetny. Mam na myśli oczywiście sposób w jaki został napisany, a nie treść, bo nie jest ona optymistyczna.
    Mimo wszystko wciąż jestem zaintrygowana szerszym obrazem przeszłości Ronnie.
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału!
    Kocham Cię <3
    Dużo weny :*
    [gotta-be-you-darling]
    @Gattino_1D

    OdpowiedzUsuń
  4. Cały rozdział to dla mnie jeden, wielki szok. Wszystko powoli się rozpędzało, aż w końcu- bum! W życiu bym się nie spodziewała, że tak się to wszystko potoczy. Smutek spotęgowały również opisy uczuć głównej bohaterki w stosunku do jej siostry. Muszę przyznać, że były naprawdę długie, ale czytało się z przyjemnością. Ani przez moment mi się nie dłużyło, wręcz przeciwnie. Gratulacje.
    Jak już napisałam pod poprzednim rozdziałem, kompletnie nie rozumiałam postępowania Ronnie, ale teraz je rozumiem. Może nie całkowicie, ale trochę bardziej. Sytuacja rodzinna nie zawsze jest taka kolorowa, kto nie przeszedł przez to piekło, ten nie wie. Sama może czegoś podobnego nie doświadczyłam, ale znam wiele takich osób (o zgrozo, coraz więcej, gdzie ten świat zmierza?) więc w jakimś stopniu jestem to w stanie zrozumieć.
    Przedstawianie współczesnego świata od tej gorszej strony nie zawsze jest łatwe. Nie chodzi mi tylko o pisanie, ale również o odbiór. Ludzie nie zawsze rozumieją, że za tym kryje się coś więcej, że to nie są tylko puste słowa. Sztuką jest przekonać czytelnika i nie wątpię, że Tobie się to uda.
    Może to głupie, ale bardzo doceniam to, że świetnie posługujesz się interpunkcją. Nie ma nic bardziej irytującego od źle postawionego przecinka, a bardzo wiele osób robi tego typu błędy. Może nawet jeśli są to nie jakieś bardzo rażące, ale jednak ciężko się czyta, jeśli przecinków jest zbyt dużo, albo zbyt mało. Nadają płynności wypowiedzi, a u Ciebie to jest na bardzo wysokim poziomie.
    Znalazłam kilka literówek czy zbędnych powtórzeń, ale i tak podziwiam Cię za to, że poświęciłaś na to tyle czasu o tak późnej porze. Śledziłam Twoje zmagania na twitterze i aż było mi wstyd, że ja byłam dosłownie półprzytomna, a Ty robiłaś w tym czasie kawał tak dobrej roboty.
    Szkoda, że to akurat Harry musiał przekazać jej tą wiadomość. Propsy dla niego, że dał radę. Przekazanie takiej wiadomości nigdy nie jest łatwe, szczególnie, jeśli żywimy do tej osoby jakieś uczucia, a wiadomo że jemu i Zaynie bardzo zależało na jej szczęściu. Mam nadzieję, że ona w końcu to doceni i pozwoli sobie pomóc. To znaczy mam na myśli większe docenienie niż uśmiech, którym obdarowała Zayna, choć dla niego to pewnie wystarczająca nagroda. Cieszę się, że zmieniła nieco swoje nastawienie do nich.
    Moim zdaniem zmiana głównej bohaterki wyszła na duży plus. Co prawda Lily Collins pojawia się w wielu opowiadaniach, ale nie da się ukryć- jest odzwierciedleniem takiej zwykłej, przeciętnej nastolatki, przynajmniej jeśli chodzi o świat Fanfiction.
    No cóż, życzę Ci dużo weny i czasu na pisanie, oraz owocnych przygotowań do matury. Powodzenia!
    [szeptem-krzykiem]

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana!

    Wygląda na to, że jako pierwsza trafiłaś na moją listę "do przeczytania po cholernej sesji". I oto jestem! Trochę zmęczona, zmarznięta, wykończona, ale jestem z powrotem!

    Wiesz już że mi się podoba to opowiadanie. Pamiętam jak totalnie zrobiłam zone out, jak siedziałam w kawiarni na uczelni czekając na egzamin i moje koleżanki się piekliły, że ich nie słucham, bo czytałam Tajemnicze Serce.

    No i co ogólnie by tu o wrażeniach powiedzieć... Hym... hymm...
    Nie lubię głównej bohaterki. Wkurwia mnie jej zachowanie niemożebnie, chociaż rozumiem i akceptuje wszystkie przedstawione nam powody leżące u podstawy jej postępowania.
    Jest ostrożna, wręcz atawistyczna w kontaktach z innymi, dlatego, że nie raz doznała krzywdy od ludzi, którym ufała najbardziej.
    Stara się być silna, chociaż nie jest, by nie stracić ostatniej rzeczy, którą ma na własność - dumy.
    No, ale niech mnie szlag trafi, no! Czy to tak ciężko przyjąć pomoc? Nie trzeba każdą wyciągniętą dłoń odrzucać i jeszcze obrzucać błotem darczyńce. Mam tu na myśli zachowanie Ronnie w stosunku do Malika w sklepie. Dziii... Ale ona ma paskudny charakter. :///

    Ale niech Cię to nie naprowadzi na zły szlak! Oczywiście, że podoba mi się opowiadanie. A najbardziej podoba mi się to jak uparcie odmawiasz nam przyjemności poznania przyczyny dla, której Veronica i Hope dały nogę. Takie to frustrujące, a tak rozpala ciekawość, że strasznie mnie to kręci.
    SERIO. Uch... nie mogę się doczekać tego momentu, aż Ronnie wyjawi ten wielki sekret i będę sobie wyobrażać ich miny: Wielkie oczy, szok, szczęka na podłodze... AWWW!!! NIEBO.

    Co do tego rozdziału, oczywiście rozumiem wszystkie zmagania mentalne, które przeszła główna bohaterka i ta bardziej emocjonalna część mnie, ta która ma 5.0 z etyki biznesu jest na prawdę współczuje.
    Ale to co zapamiętam z tego rozdziału to:

    TAK RONNIE, TO TWOJA WINA, ŻE HOPE NIE ŻYJE I MAM NADZIEJE, ŻE WYRZUTY SUMIENIA POGRYZĄ TWÓJ ZADEK DOTKLIWIE!!!

    No, bo sorry. Jestem logistykiem. I z praktycznego punktu widzenia to jest jej wina.


    Dobra, dobra. NIE BIJ!
    Przecież ma obok siebie Harrego, który jest skończonym empatą do ostatniej kosteczki w swoim ciele i doskonale wie, jak do niej dotrzeć. Jak przebić tą twardą skorupę, którą wokół siebie wytworzyła by dotknąć delikatnych strun, o których istnieniu zapomniała.

    No, to tyle ode mnie. Trochę mało i troch wybrakowany ten komentarza, ale będzie lepiej!


    Co do matury - daj spokój, matura jest łatwa. Wierzę, że Ci się uda. Przebrniesz przez to z uśmiechem na ustach i szybko stanie się ten koszmarny okres tylko wspomnieniem. I to nawet nie przykrym.


    Pozdrawiam, ściskam i całuję!

    M.K

    ( http://last-direction.blogspot.com/ )

    OdpowiedzUsuń
  6. No cóż... Od czego by tu zacząć. Rozdział bardzo mnie zaskoczył, przeczytałam go dwukrotnie, wciąż nie mogąc uwierzyć. Wiesz, jak Harry powiedział, że jest mu przykro, a potem Ronnie stwierdziła, że to przez nią Hope umarła, miałam nadzieję, że Styles powie coś zupełnie innego. Jak... "nie o to mi chodziło", albo coś, hah. Ale jednak Hope naprawdę nie wygrała tej walki i jest mi cholernie przykro z tego powodu. Ciągle miałam nadzieję, że będzie dobrze. Widać, że Ronnie na niej zależało i to bardzo, starała się odzyskać siostrę, zapewnić jej opiekę i w ogóle, jednak trochę zgadzam się z powyższym komentarzem. Odrzucała każdą pomoc, chciała wszystko zrobić na własną rękę. Zastanawia mnie w ogóle dlaczego uciekły z domu. Może gdyby zostały, z Hope dałoby się jeszcze coś zrobić, jakoś zaradzić temu co się stało. A tak nie było szansy. Veronica powinna dokładnie przemyśleć to, co zrobiła i przestać się nad sobą użalać, bo to właśnie robi. Zmarła jej siostra, zaś ona ciągle mówi tylko o tym, że to jej wina, jeśli w ogóle się odzywa. Sama nie wiem co chciałabym, żeby zrobiła, ale na pewno musi powiadomić o tym rodziców, co nie będzie łatwe.
    Mimo wszystko jednak trochę współczuję nastolatce. Nagle tak wszystko się zawaliło. Tyle dobrze, że ma Harry'ego, który na pewno będzie w stanie jakoś jej pomóc. Do tego jest jeszcze reszta, o ile Ronnie znów nie uniesie się dumą. Mam nadzieję, że pozwoli do siebie dotrzeć, bo to na pewno wszystko jej ułatwi.
    Rozdział mi się podoba, chociaż jest bardzo smutny. Czekam na kolejny, powodzenia. :)

    Co do mojego Twittera, to zmieniłam username: @snogstyles_
    Teraz tutaj możesz powiadamiać o rozdziałach. :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem zaskoczona... chyba negatywnie. Nie spodziewałam się, że Hope tak szybko umrze. Miałam nadzieję, że jakoś z tego wszystkiego wyjdzie. No cóż. Zgadzam się z Ronnie. To jej wina. Mogła wcześniej pomyśleć o konsekwencjach swojej decyzji. Trzeba było od razu poprosić kogoś o pomoc, a nie zgrywać super bohaterkę. Nie powinna tak traktować Zayna i Harry'ego, bo przecież pomogli jej. Veronica ma skomplikowany charakter, co zapewne związane jest z jej rodziną. Zastanawiam się, co zrobi jej ojciec, gdy tylko ją zobaczy. Mam nadzieję, że wszystko jakoś się wjaśni, a Veronica pogodzi się ze śmiercią Hope, mimo iż nadal uważam, że to jej wina.

    Pozdrawiam i życzę weny. :))

    OdpowiedzUsuń
  8. No czo Ty mówisz, że osiem tygodni do matury :O Za osiem tygodni dopiero kwiecień przecież, weź mnie nie strasz, że tak szybko czas leci XD No, ale do rzeczy! Witam serdecznie w kolejnym chaotycznym komentarzu mojego autorstwa. Lecimy z tematem. Otóż zacznijmy od tego, że niezmiernie się cieszę, że Veronica ostatecznie zdecydowała się zadzwonić po pogotowie, mimo konsekwencji, jakie ją czekały w związku z tym, ALE przecież lepsze takie konsekwencje niż inne w postaci pogorszenia się stanu Hope (który tak czy siak uległ pogorszeniu, ale o tym później, bo jak zwykle lecę chronologicznie). Wreszcie wyjaśniła się trochę sytuacja Ronnie sprzed ucieczki i uchyliłaś nam troszkę z jej dzieciństwa. Dobrze w końcu o tym wiedzieć. Dużo informacji pojawiło się w tym krótkim fragmencie, co jest jak najbardziej na plus, rzecz jasna. Wychodzi więc na to, że Hope była całkowicie obcą osobą dla Veroniki, co nadaje ich relacji jeszcze więcej wyjątkowości. Po przeczytaniu prośby lekarza o skontaktowanie się z rodzicami, aż mnie wcisnęło w łóżko, a co dopiero samą bohaterkę... Ja bym totalnie spanikowała i nie wiedziałabym co robić, nawet powiem, że byłabym zmęczona przemyśleniami odnośnie tego jakie kroki podjąć i bym zwlekała pewnie zbyt długo, natomiast dziewczyna podjęła decyzję błyskawicznie. I to jest właśnie następna rzecz, która potwierdza ogromna determinację Ronnie, czyli ów fakt, że bez większych ceregieli postanowiła jednogłośnie odnaleźć rodziców i stawić im czoła po to, aby uratować małą. Bez względu na ich reakcję. Tutaj kolejny plus głównej bohaterki, który niestety chwilę później został zniwelowany jej głupim występkiem i zredukowany do zera, a mianowicie chodzi mi o to, że uciekła przed chłopakami. To było akt zwykłe tchórzostwa. Ja rozumiem, że może nie miała ochoty wtedy z nimi rozmawiać, ale ucieczka, i to jeszcze taka jawna, bo na pewno ja zauważyli, to było raczej nieuniknione XD Kolejne słabe zagranie z jej strony w dzisiejszym rozdziale to pewne zdanie wypuszczone w stronę Harry'ego, czyli: "Nie potrzebuję opieki.". No to to już było niepotrzebne akurat. W dodatku niemiłe. Nawet jeśli obecność Stylesa ją rozdrażniła to nie powinna była tak się do niego odzywać, chociażby dlatego, że prędzej jej pomógł. Mogła się ugryźć w język. No i nadszedł czas na najcięższą sprawę w całym odcinku, śmierć Hope. Powiem szczerze, że absolutnie, ABSOLUTNIE nie spodziewałam się, że młoda umrze.. W ogóle nie przeszło mi to przez myśl. Sądziłam, że wątek z jej chorobą poprowadziłaś po to, aby doprowadzić do spotkania z rodzicami, a jednak postanowiłaś polecieć z fabułą w nieco innym kierunku. No tak, jestem zszokowana lekko, a tym bardziej, że o całym zdarzeniu Ronnie została poinformowana przez Harry'ego, a nie na przykład przez Zayna, który był przecież jej rodziną. I w ogóle Styles się tak wczuł, jakby znał je nie wiadomo jak długo i mocno. Widać grube pokłady empatii w tej postaci się skrywają. Nie rozumiem jednak dlaczego Ronnie się obwinia. To znaczy, inaczej... Rozumiem dlaczego się obwinia, ale kompletnie nie podzielam jej zdania i nie uważam, aby naprawdę mogła się obwiniać. Może faktycznie, gdyby nie uciekły wtedy z domu, z Hope wszystko byłoby okej, ale nie wiem, jak dokładnie wyglądała ich sytuacja tam, więc ciężko powiedzieć czy lepiej było im zostać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale mimo to, Veronica nie powinna zwalać winy na siebie. Starała się jak mogła, żeby zatroszczyć się o małą, chociaż ta cała ucieczka teraz już (z jednej strony) wydaje mi się trochę bezmyślnym i nieodpowiedzialnym posunięciem, to tak czy siak Ronnie dawała z siebie wszystko, aby zadbać o Hope. Jeszcze co do sytuacji w domu, sama bohaterka mówi później, że "nie mogła patrzeć na jej krzywdę z boku", ale tak na dobrą sprawę jest to zdanie, które można zinterpretować na kilka różnych sposobów. Ta cała krzywda może się odnosić do mnóstwa rzeczy. Może to być dosłownie krzywda sprawiona poprzez przemoc fizyczną, może to też być, tak jak już raz rozważałam, molestowanie, ale także zwykłe zaniedbanie. Także tutaj pole do popisu jest niezwykle szerokie i nie pozostaje nic innego, jak spekulować i mieć różne warianty dopóki sama nam nie przedstawisz ostatecznej, prawdziwej wersji. Zbliżając się ku końcowi mojego wywodu, cieszę się, że w przedostatnim akapicie Ronnie ukazała swoją wdzięczność Zaynowi poprzez ten delikatny uśmiech, a przede wszystkim ważne, że poczuła ją w środku i doceniła. Ode mnie tyle na dziś. Czekam na kolejny rozdział, a szczególnie na pierwsze spotkanie po latach z ojcem i Eileen. Weny, weny, weny<3

      Usuń
  9. Właściwie nie wiem, jaki napisać komentarz. Chyba zabrakło mi słów po tym wszystkim, co się stało... Jeszcze kilkanaście minut temu cieszyłam się, że ostatecznie Veronica pozwoliła, żeby jej przybraną siostrę zbadał lekarz. Chociaż obawiałam się konsekwencji hospitalizacji i tak czułam jakąś taką ulgę, bo dziewczynka faktycznie potrzebowała specjalistycznej opieki. Zdążyłam nawet polubić tego lekarza, ponieważ nie zrobił Ronnie jakichś wyrzutów na wieść o tym, że razem z młodszą siostrą uciekła z domu, tylko spokojnie poprosił o kontakt z rodzicami. Wiem, że zasadniczo nie ma prawa ich osądzać, ale wiadomo, jak to czasem bywa z ludźmi, prawda? Całym sercem trwałam przy Ronnie, trzymałam za nią kciuki, by zdobyła się na odwagę i zadzwoniła do wujka Johna. Widziałam, że nawet podjęcie tej decyzji było dla niej wyjątkowo trudne, a co dopiero, gdyby miała się bezpośrednio skontaktować z rodzicami... Wydawało mi się, że jakoś się wszystko ułoży. Że może tata Ronnie i Eileen przyjadą i wcale nie będzie tak strasznie, jak podejrzewała główna bohaterka. A potem zjawił się Harry, który przekazał tę straszną wiadomość. Ja jestem w kompletnej rozsypce i nadal nie mogę uwierzyć, że Hope nie żyje. Nie poznałam jej bliżej, ale wydawała się bardzo sympatyczną, wrażliwą dziewczynką i marzyłam, żeby w końcu była szczęśliwa. Przeżyłam wstrząs, a co dopiero Veronica... Nie wiem, jak ona się po tym otrząśnie, zwłaszcza że ma takie wyrzuty sumienia. Boję się też reakcji jej rodziców. Może Zayn się nią zaopiekuje? Przy nim będzie jej lepiej.
    Serio, ten rozdział mnie emocjonalnie rozstroił, co świadczy o tym, że wykonałaś kawał dobrej roboty. Naprawdę kocham tę historię i czekam na więcej <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Łoo matko.. ale się dzieje.. Jak mogłas zabić Hope?! Biedna Ronnie, tak bardzo mi jej szkoda. To co się wydarzyło jeszcze bardziej namiesza w jej głowie, a ona po prostu potrzebuje kogoś kto będzie przy niej.. Już się boję spotkania dziewczyny z rodzicami, jestem ciakwa jak przebiegie, spokojnie raczej nie bedzie. A najważniejsza.. to co się z nią teraz stanie? Świetlany powrót do "kochającej" rodzinki raczej się nie szykuje, moze zostanie u Zayna?
    Z niecierpliwością wyczekuję kolejnego rozdziału♥
    Pozdrawiam i życzę weny♥

    OdpowiedzUsuń
  11. To straszne, że Hope umarła! Nie mogę sobie nawet wyobrazić ogromu cierpień, jakie spadły teraz na Ronnie. Doskonale ją rozumiem, ponieważ sama nigdy, przenigdy nie wybaczyłabym sobie tego, co się stało. Nie da się bowiem ukryć, że w jakimś sensie zawiniła, bagatelizują stan dziewczynki, ale nie można też oczekiwać, aby młoda, dopiero co wkraczająca w dorosłe życie dziewczyna zachowywała się zawsze dojrzale i bez zarzutu. Popełniła straszny błąd, za który przyjdzie jej jeszcze długo płacić, bo śmierć to najokropniejsza z rzeczy, jaka może spotkać osobę, którą kochamy. Dobrze, że Harry jest obok i Malik też. Mam nadzieje, że ci dwaj, w jakimś sensie, zdołają zapewnić Ronnie to, czego nie może otrzymać od krewnych.
    Świetny rozdział! Czytałam ze wzruszeniem i niecierpliwie czekam na więcej.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Kochana! Szalejesz z długością jeśli chodzi o to opowiadanie. Jestem Ciebie dumna! :). Tak samo, jak z pięknego stylu, w jakim piszesz tą historię. To Twoje najlepsze opowiadanie, kochana i mam szczerą nadzieję, że dotrwa ono do końca.
    Czułam, że pobyt Hope w szpitalu nie będzie niczym dobrym. Dziewczynka musiała być naprawdę poważnie chora, skoro musiała trafić do tej placówki. Ronnie dopiero teraz zrozumiała, że branie młodszej siostry i narażanie jej z każdej strony nie było dobrym pomysłem? I tak dziwię się, że nie zatrzymała ich żadna policja, ale lekarz od razu, gdy dowiedział się, że dziewczyny uciekły z domu powinien zadzwonić po odpowiednie władze. To jest jego OBOWIĄZEK i zdziwiło mnie, że tego nie zrobił. Po prostu kazał Ronnie zadzwonić po rodziców, bo Hope wymagała szybkiej operacji. Mimo wszystko Ronnie to zrobiła. Zadzwoniła do wujka Johna i poprosiła, by powiadomił o wszystkim rodziców. Mieli przyjechać jak najszybciej, ale okazało się, że jest za późno.
    Hope zmarła. Ta mała, słodka dziewczynka nie żyje, a mi serce pęka na pół. Nie mogę w to po prostu uwierzyć. To jest niemożliwe! Harry'ego musiało wiele kosztować powiedzenie dziewczynie prawdy, ale gdy pomyślę, co teraz przechodzi Ronnie nawet nie umiem sobie tego wyobrazić. Chociaż podziwiam ją za determinację i chęć lepszego życia dla Hope, z przykrością muszę stwierdzić, że to jej upór ją zabił. Dlaczego nie zgłosiła wszystkiego do Opieki? Przecież w Domu Dziecka byłoby im zdecydowanie lepiej, jak na ulicy! Byłyby pod stałą opieką zdrowotną, chodziłyby do szkoły i nie musiałyby pałętać się jak bezdomne psy! Chociaż Ronnie chciała dobrze, postąpiła źle i lekkomyślnie. A śmierć Hope zawsze będzie miała na sumieniu. I tak jestem w szoku, że policja nie zjawiła się od razu w willi Malika po śmierci Hope. Przecież ich zasranym obowiązkiem jest zatrzymać Ronnie, wziąć na komisariat i przesłuchać! Hope była pod jej opieką, a oni musieli ustalić, co się stało, dlaczego dziewczynki pałętały się po ulicy. Ronnie nie może od tak zacząć żyć na nowo bez jakichkolwiek konsekwencji. Nie w świetle prawa, w którym będzie wyglądała, jak ktoś, kto uprowadził dziecko macosze i ojcu. Niestety taka jest prawda.
    To nie tak, że nie lubię Ronnie. Uwielbiam ją, bo jest niesamowicie realną postacią, która popełnia błędy! Jest fantastycznie wykreowaną postacią, dlatego tak bardzo przeżywam jej losy. I mam ogromną nadzieję, że poradzi sobie ze śmiercią Hope i jakoś wyjdzie z tarapatów, które dopiero nadejdą. Myślę, że Harry i Zayn mimowolnie jej pomogą. Tylko ktoś kto ma serce z kamienia mógłby przejść obok tego obojętnie!
    Rozdział jest po prostu fantastyczny! Zaskoczyłaś mnie śmiercią Hope i jestem ogromnie ciekawa, co jeszcze nam tutaj zaserwujesz. Bije Ci pokłony, kochana i z niecierpliwością wyczekuję nowości! Życzę Ci weny, weny i jeszcze raz weny! <3.

    OdpowiedzUsuń
  13. wybacz, ale nie jestem w stanie napisać nic sensownego.
    Hope nie żyje, wiedziałam, że będzie źle, ale nie, że aż tak.

    @camilllaxxx

    OdpowiedzUsuń
  14. Za nadrobienie tego rozdziału wzięłam się szybciej niż myślałam. Postanowiłam teraz przeczytać ten rozdział, bo mam trochę wolnego czasu i chciałam poprawić sobie humor po bardzo smutnym filmie, który przed chwilą obejrzałam. Niestety, zły rozdział wybrałam, bo wprowadził on mnie w jeszcze większe przygnębienie.
    Byłam zaskoczona, że dziewczyna pojechała jednak z siostrą do szpitala, ale jednocześnie ucieszyłam się, bo miałam nadzieję, że teraz będzie już wszystko dobrze. Uznałam, że to dobrze, że Ronnie wyznała prawdę lekarzowi. Szkoda tylko, że kazał on jej wezwać rodziców. Myślałam, że dziewczyna go nie posłucha, ale na szczęście się myliłam. Cieszę się, że życie i zdrowie siostry tak dużo dla niej znaczy, że aż zaryzykowała, że mogliby ją jej odebrać. Byłam bardzo ciekawa jej spotkania z rodzicami, ale chyba już nie zaspokoję tej ciekawości. Gdy tylko Harry zjawił się w mieszkaniu Ronnie, wiedziałam, że coś jest nie tak. Miałam jednak nadzieję, że nastąpił jakiś chwilowy kryzys w życiu Hope, ale jednocześnie wiedziałam, że dla takiej sprawy Harry by do niej nie szedł, lecz by zadzwonił. No i stało się. Słowa, których najbardziej się obawiałam, zostały wypowiedziane. Nie mogę wyobrazić sobie, jak teraz czuje się Ronnie. Jest mi jednak cholernie przykro, bo zdążyłam polubić Hope i nie myślałam, że to opowiadanie będzie aż tak przykre. Rzadko zdarza się, że w historiach dzieje się coś złego, że osoba ważna dla głównego bohatera umiera, a u Ciebie właśnie tak jest. Podziwiam Cię za to, bo nie każdy ma odwagę. Ja zrobiłam tak samo, o czym wiesz, bo chciałam przełamać tę rutynę. Słowo, że się cieszę, że tak zrobiłaś jest teraz nieodpowiednie, ale naprawdę, dzięki śmierci Hope to opowiadanie staje się jeszcze bardziej wyjątkowe.
    Harry znów mnie pozytywnie zaskoczył swoją dobrocią. W ogóle nie zna Ronnie, a okazał się dla niej najlepszym wsparciem. Ma rację, to nie jej wina, że Hope nie żyje, a jej tam, po drugie stornie jest lepiej. Ronnie nie powinna się zadręczać, bo przecież nie mogła wiedzieć, że jej siostra zachoruje. Bała się o nią, bała się, że ją starci i z miłości do niej nie od razu poszła do szpitala. Ale w końcu to zrobiła. To nie jej wina. Szkoda mi jej. Mam nadzieję, że da radę się otrząsnąć po śmierci ukochanej siostry. Dobrze, że ma przy sobie Zayna i Harrego. Malik też pokazał, że ma w nim wsparcie i zachował się cudownie, że był z Ronnie. Dobrze, że dziewczyna chciała mu pokazać, że jest mu wdzięczna.
    Jest mi bardzo przykro i cały czas jestem w lekkim szoku, że Hope nie żyje. W ogóle się tego nie spodziewałam. Teraz muszę ochłonąć. Może jeszcze dziś uda mi się nadrobić 4 rozdział, ale nie wiem, nic nie obiecuję.
    Pozdrawiam. <3

    OdpowiedzUsuń